16 października 2017

Podróże małe i duże...

Całkiem niedawno zaczął się rok akademicki, ale na wakacje (choćby i nawet bardzo króciutkie) dopiero teraz mogłam sobie pozwolić. Zafundowałam sobie więc dwa weekendowe wypady. Jeden krajowy, a drugi zagraniczny.

W ostatni weekend września pojechałam do Poznania na balet – Annę Kareninę. Można mówić co się chce, ale opera w Gdańsku nie umywa się do tych, które bywają rozsiane po Polsce. Poznańską operę bardzo sobie cenię i co jak co, ale jednego można być pewnym – nie robią niczego po kosztach. Widać trud włożony w scenografię, kostiumy, nawet gdy całość realizują w dość nowoczesnym stylu, za którym swoją drogą raczej nie przepadam – ot, idąc do opery chciałabym oglądać stroje „z epoki”. Przy okazji pobytu w mieście, spotkałam się z osobami, których nie widziałam już od bardzo dawna. Od ponad trzech lat nie mieszkam już w stolicy wielkopolski, a kontakt niemal ze wszystkimi się urwał. Są tylko trzy osoby, z którym ciągle go utrzymuję. Nie jest mi źle z tego powodu, bo też nigdy nie byłam typem osoby, która ma masę znajomych. Zdecydowanie bardziej cenię sobie kilku bliższych znajomych, niż posiadanie szerokiego grona ludzi, których tak właściwie znam co najwyżej po imieniu.
Co do wyjazdu zagranicznego, to dopiero wczoraj z niego wróciłam. Tym razem wybrałam się z mamą do Dublina.

31 sierpnia 2017

Końcówka wakacji

Ano dziś ostatni dzień sierpnia. Można powiedzieć, że wakacje się skończyły. Dla mnie w pewnym sensie dopiero się zaczynają. W sobotę wracam z pracy do domu i chyba pierwszą rzeczą jaka zrobię po powrocie, będzie wyspanie się za ostatnie dwa miesiące. Nie powiem, w tym roku i tak pracowałam mniej niż w poprzednich sezonach przez wzgląd na tę nieszczęsną nogę, która nawet pomimo ograniczenia przestanych godzin i tak mnie boli.  Nie zmienia to jednak faktu, że praca dzień w dzień, bez żadnego dnia wolnego potrafi zmęczyć, ale jakby nie patrzeć przyszłam tu z pełną świadomością braku weekendów.  Tak właściwie sama praca byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie niektórzy klienci, przy których człowiek nie wie czy oni tak na serio, czy może sobie żartują, lub też przy takich, przy których nawet najbardziej cierpliwym nerwy puszczają.

29 lipca 2017

Garść lipcowych wydarzeń...

Minął już miesiąc i muszę przyznać, że całkiem sporo się udało załatwić. Niedługo kończy się rekrutacja na magisterskie i w przyszłym tygodniu będą listy. Najlepsze jest to, że nasz dziekanat nawet z podpisanym upoważnieniem nie pozwala odebrać jednego świstka papieru, który ponoć jest potrzebny przy składaniu dokumentów (choć telefonicznie bez praktycznie podania jakichkolwiek danych podaje zapisy z tego papieru), więc będę musiała urwać się z pracy, aby specjalnie po ten papier jechać. Oczywiście o ile się dostanę na tę nieszczęsną magisterkę. 

Ale są też i rzeczy pozytywne. Najważniejsze jest to, że w końcu dostałam się na rehabilitację. Przez dwa tygodnie z rana dreptałam sobie do szpitala, a na popołudnie szłam do pracy. Mało to komfortowe, bo najpierw na ćwiczeniach nogę forsowałam, później nawet na samym dojściu na trasie szpital-bar, bo to jednak coś około kilometra w jedną stronę, a na sam koniec dobijałam stojąc ponad 8 godzin w robocie. Bolało, opuchło, ale wiecie co? Ten ból to i tak nic w porównaniu z tym co było.

7 lipca 2017

Kolejne studia ukończone

W środę, piątego lipca udało mi się obronić na 5 ;) Także kolejne studia są już za mną i teraz trzeba ogarnąć jakoś magisterkę. Ostatecznie zostanę chyba w Gdańsku i najwyżej przemęczę się 2 lata na kierunku, który może da mi uprawienia, ale na bank mnie nie zaciekawi (a przynajmniej jego część, bo mówcie sobie co chcecie, ale ewaluacja oświatowa nijak mnie nie pociąga). Co do samej obrony to więcej było stresu niż to warte

30 czerwca 2017

Koniec semestru

Można powiedzieć, że zaczęły się wakacje. Co prawda jeszcze nie moje, a przynajmniej nie do końca, bo w środę dopiero czeka nie obrona, ale pracę sezonową już zaczęłam.  Niestety. Ano tak się składa, że moje kolano po zabiegu jeszcze boli. Ledwie dwa dni przed przyjazdem zaczęłam odstawiać kule, a tu już dzwonią, że mam już, teraz, zaraz przyjechać, bo są ludzie, a nie ma komu pracować. No, a że człowiek głupi to pojechał i utknął.

15 maja 2017

Pierwsze kroczki w stronę normalnego funkcjonowania...

Ano minął równo tydzień od owego "pierwszego kroczka". W zeszły poniedziałek, po grubo ponad dekadzie, doczekałam się operacji kolana. Kto by pomyślał, że uraz sprzed niemal 14 lat tak bardzo da mi się we znaki... No i kto by pomyślał, że przez 12 lat chodzenia od lekarza do lekarza, dopiero teraz uda mi się cokolwiek zdziałać. Do tej pory słyszałam przede wszystkim to, że jestem za młoda, aby mnie bolało, albo że próbuję wyłudzić zwolnienie z WFu, mimo iż przez całą moją edukację o całościowe poprosiłam jedynie jeden raz - na jeden rok szkolny. Ah, tłumaczenie że bóle wzrostowe również było dość częste i o ile miało to sens, gdy byłam w podstawówce i gimnazjum, to sprzedawanie czegoś takiego komuś w wieku lat 20 to już lekka przesada, ale jak widać ja przyciągam takie błazeństwa jak magnes. 

27 marca 2017

11 lat blogowania

Kawał czasu... Dziś wybija dla mnie 11 lat blogowania pod tą nazwą, ale dopiero pierwszy rok leci na nowym serwisie. Żałuję tego, że mylog zniknął z internetu i trochę podnosi mnie na duchu jedyne to, że dość zapobiegliwie skopiowałam wszystkie notki, jakie przez ostatnią dekadę pisałam. 
Mimo tego, że tutaj przeniosłam się z konieczności dopiero w zeszłym roku, mam zamiar obchodzić każdą kolejną rocznicę 27 marca. Tak jak to miałam w zwyczaju... Możecie mówić, że jestem zbyt sentymentalna, ale na to niewiele poradzę. 

31 stycznia 2017

A tu już luty...

Piszę, bo chyba muszę... A tego akurat staram się nie robić. 
Nie odzywałam się od ponad dwóch miesięcy i jakoś nie jest mi z tym najlepiej, ale ostatnie czego mam w nadmiarze to czas wolny. Teraz sesja w pełni, licencjat w powijakach, a na dokładkę projekty zaliczeniowe, praktyki, latanie po lekarzach, wolontariat i jakoś tak wychodzi, że nie bardzo mam nawet kiedy obiad zrobić. 
Stary rok przeminął, nowy zaczął się z przytupem, a ja ginę gdzieś pomiędzy tym wszystkim co się dzieje.