Można powiedzieć, że zaczęły się wakacje. Co prawda jeszcze
nie moje, a przynajmniej nie do końca, bo w środę dopiero czeka nie obrona, ale
pracę sezonową już zaczęłam. Niestety.
Ano tak się składa, że moje kolano po zabiegu jeszcze boli. Ledwie dwa dni przed
przyjazdem zaczęłam odstawiać kule, a tu już dzwonią, że mam już, teraz, zaraz
przyjechać, bo są ludzie, a nie ma komu pracować. No, a że człowiek głupi to
pojechał i utknął.
Jak to się mówi; jak ktoś ma miękkie serce to musi mieć
twardy tyłek. No a w moim przypadku
jeszcze nogę. W niedzielę wrócę tylko na chwilę, aby ogarnąć się przed obroną i
po obronie powrót.
Co do samej pracy licencjackiej to jako, że promotorka miała
fochy i ciągle poprawiała co tylko wlezie, z czego rzeczy koniecznych do poprawy
była jednak mniejszość, a spora część z podkreśleń to były kolokwializmy (a
przy najmniej jej zdaniem). W którymś momencie babka zaczęła poprawiać już to, co
sama poprawiła. No i tak się składa, że ostateczną wersję pisałam do 5 rano (oj
ile ja wschodów słońca widziałam w czerwcu), przekimałam niecałe dwie godzinki,
po czym wsiadłam w autobus, pojechałam wydrukować i oddałam. Już nie było sensu
dawać jej tego ponownie do sprawdzenia, bo jeszcze trochę i z poprawkami
wróciłabym do punktu zerowego, czyli bazowego tekstu.
Niedługo trzeba będzie gdzieś magisterkę ogarnąć, ale UG ma
tak lipny wybór kierunków, że aż się odechciewa. W Poznaniu dla przykładu mają
masę specjalizacji z czego znalazłabym z 5, które mnie interesują. Nie składam
tam głównie dlatego, że nie chcę znów się przeprowadzać. No więc skończę na
kierunku, który może da mi uprawnienia (w zależności od tego, czy otworzą
specjalizację), ale już na bank niczym mnie nie zainteresuje. Inna rzecz to
kwestia tego, że z Poznania nawet mimo ewentualnej przeprowadzki miałabym
utrudniony dojazd do domu, do rodziny. W listopadzie ze względu na wiek
odpadają mi zniżki studenckie na pociągi, więc do domu jechałabym zapewne tylko
na święta. Jakoś mi się to nie uśmiecha. No i przy okazji wiem jedno – chcę mieszkać
na pomorzu. Można więc powiedzieć, że wybieram mniejsze zło.
Studia studiami, ale poza nimi w ciągu ostatnich miesięcy
nie miałam życia. Ot, uroki ostatniego semestru. Tak na dobrą sprawę, ani
seriali, ani książek nie miałam kiedy ogarnąć i do tych drugich aż mnie
ciągnie. Chwilowo jedyna literatura z którą się zapoznawałam to ta potrzebna do
pracy licencjackiej. Z książek zwyczajnych, takich dla rozrywki ogarnęłam
jedynie audiobooki z tego, co już kiedyś czytałam. I tak odświeżyłam sobie
Władcę Pierścieni i Wiedźmina, a teraz wzięłam się za Anię z Zielonego Wzgórza.
Szczerze mówiąc nie przepadam za audiobookiem, bo słuchowiec to ze mnie żaden,
ale do autobusu to rzecz idealna. Uznałam też, że nic mi nie zawadzi, jeśli
wysłucham czegoś, co już wcześniej czytałam. Ot tak, dla odświeżenia.
W lipcu planuję ogarnąć nieco bloga. Nie wiem co mi z tego
wyjdzie, ale się postaram. Głównie dla samej siebie, bo skoro chwilowo mam na
głowie tylko pracę, to muszę się do czegoś zmobilizować.
Pozdrawiam serdecznie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz