15 maja 2017

Pierwsze kroczki w stronę normalnego funkcjonowania...

Ano minął równo tydzień od owego "pierwszego kroczka". W zeszły poniedziałek, po grubo ponad dekadzie, doczekałam się operacji kolana. Kto by pomyślał, że uraz sprzed niemal 14 lat tak bardzo da mi się we znaki... No i kto by pomyślał, że przez 12 lat chodzenia od lekarza do lekarza, dopiero teraz uda mi się cokolwiek zdziałać. Do tej pory słyszałam przede wszystkim to, że jestem za młoda, aby mnie bolało, albo że próbuję wyłudzić zwolnienie z WFu, mimo iż przez całą moją edukację o całościowe poprosiłam jedynie jeden raz - na jeden rok szkolny. Ah, tłumaczenie że bóle wzrostowe również było dość częste i o ile miało to sens, gdy byłam w podstawówce i gimnazjum, to sprzedawanie czegoś takiego komuś w wieku lat 20 to już lekka przesada, ale jak widać ja przyciągam takie błazeństwa jak magnes. 

No nic to. Ważne, że już zrobione i nagle okazuje się, że oj jednak nie symuluję. Nagle coś jednak złego się w kolanie dzieje. Ano działo się tak przez ostatnie 3 lata, że nie mogłam chodzić, stać, siedzieć, ani nawet spać. Przy chociażby nieco większym forsowaniu kolana pojawiał się ból jakby mi ktoś rozsadzał je od środka, co praktycznie uniemożliwiało funkcjonowanie. Jakoś tak z perspektywy czasu widzę, że sporo spraw w moim życiu podporządkowałam właśnie temu problemowi z poruszaniem się. Był to jeden z powodów (choć nie najważniejszy), dla którego postanowiłam podjąć drugie studia i zmienić plany na przyszłość w kwestii ścieżki zawodowej. W tym jednym nie żałuję aż tak bardzo, ale tak na dobrą sprawę, odnalazłabym się w pracy zarówno jako przewodnik, jak i w pracy z dziećmi. 

Teraz przynajmniej będę w stanie biegać za maluchami ;) Oczywiście dopiero jak wszystko się wygoi. Niby nic specjalnego, bo artroskopia, ale wycięli mi tę pękniętą część łąkotki, powymiatali wszelkie latające śmieci, które chyba naodłamywały mi się przez te lata i bytowały sobie w kolanie, a do tego porobili inne rzeczy, które jak dla mnie mają zbyt długie i skomplikowane nazwy, by je spamiętać. W każdym razie jest porządek. I wiecie co? Rany pooperacyjne bolą zdecydowanie mniej niż moje kolano przed zabiegiem. Dali mi receptę na mocne leki przeciwbólowe, ale tak właściwie nawet ich nie wykupiłam, bo zwyczajnie nie widziałam potrzeby, skoro przywykłam do większego bólu, ten wydawał się praktycznie żaden ;) 

Sam pobyt w szpitalu raczej neutralny, ale za to w pełnej zimowej aurze, bo i śniegu za oknem było sporo. Śmiali się, że recydywa do nich przyszła, ale tym razem już nie odesłali z niczym. Z negatywów muszę wspomnieć jedynie starszą babeczkę, z którą byłam na sali. Nie bardzo dało się z nią porozmawiać na temat inny niż choroby i śmierć, ale tłumaczyłam sobie, że tak bywa często, jeśli spotka się staruszkę u jakiegokolwiek lekarza. To był jednak pikuś... Tak głośnego chrapania jak u tej babeczki, nigdy w całym moim życiu jeszcze nie słyszałam. Dwie inne panie będące w tym samym pokoju, były chyba tego samego zdania sądząc po naszych spojrzeniach wymienianych w środku nocy, nad ranem, w ciągu dnia, wieczorami... No i tak się złożyło, że przez 3 dni spałam zaledwie 5, max 6 godzin i to ze sporymi przerwami. Po powrocie do domu przekimałam prawie 17 godzin ciągiem i jakoś wcale mnie to nie dziwi xD Generalnie to przez zmęczenie (a zapewne też i stres, brak jedzenia i picia przed zabiegiem, a także i początek okresu - taaaak, jakby ktoś chciał wiedzieć, mój organizm przesunął mi go niemal idealnie na zabieg, więc każdy kto twierdzi że przesadzam w mówieniu, że mam pecha, a już zwłaszcza do przesuwającego się na ważne daty okresu, niech raz jeszcze pomyśli xD) chyba ze 4 razy mało im tam nie zemdlałam (raz miałam chyba najniższe ciśnienie, jakie kiedykolwiek widziałam na ciśnieniomierzu: 60/40), ale poza tym było pozytywnie. 
Przez część operacji nawet nie spałam, bo było znieczulenie w kręgosłup, a nie ogólna narkoza i mogłam sobie zerknąć na widok z kamerki, bo całość była robiona laparoskopowo. Mnie to zaintrygowało, choć każdy, komu mówiłam, że z wielką ciekawością patrzyłam na przebieg zabiegu "od środka" łapał się za głowę mówiąc, że oni to by tak nie mogli. Mnie to interesowało, a i nigdy też nie mdlałam na widok krwi, czy też innych podobnych rzeczy. Ot, ciekawski ze mnie człowiek ;)

Póki co śmigam sobie o kulach, choć chwilowo jestem jeszcze w domu u rodziców. W sumie to tylko 2 tygodnie wysupłałam na uczelni, a po powrocie wszystko zwali mi si hurtem na głowie na czele z badaniami do licencjatu, ale i tak największym lękiem napawają mnie schody do mojej stancji. Wysokie 4 piętro. Bez windy. Oj już ja widzę, jak rano lecę na autobus xD No i droga na uczelnię przez jakąś godzinę w jedną stronę. Wyczuwam bitwę o siedzenia w autobusie i nienawistny wzrok niektórych "moherowych babć" o to, że ktoś młody ma czelność usadzić dupę w pojeździe... Normalnie same atrakcje mnie czekają :)

Eh... Kroczek po kroczku zmierzam sobie do normalnego funkcjonowania. Zajęło mi to 12 lat, ale w końcu się udało i byle tylko kolana mi już nie nawalały ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz